FightUaping in progress
  • Człowieki / Inspiracje / Rozwój

    Blogowanie to bułka z masłem? – SZTOS WYWIAD z Andrzejem Tucholskim

    Dzisiaj w moich skromnych internetowych progach niesamowicie interesujący gość!
    Jeśli go nie znacie, to koniecznie musi się zmienić! Przedstawiam Wam, choć przedstawić go w jednym zdaniu jest bardzo trudno! 😀

    Andrzej Tucholski!

    Psycholog, twórca internetowy, strateg komunikacyjny, a od niedawna również scenarzysta! Zatem jak widzicie, miałam przyjemność porozmawiać z człowiekiem orkiestrą i takim ogarniaczem rzeczywistości, że głowa mała! 😀

    Dlaczego gorąco zachęcałabym Was do zapoznania się z twórczością Andrzeja? Dlatego, że jest on ekspertem od hakowania wszystkiego, co w naszej zabieganej codzienności może być trudne i nieprzyjemne! Wybierzcie się do niego ze swoim problemem, a dostaniecie rozwiązanie, kubek gorącej kawy w dłoń, kocyk i zanim się obejrzycie poczujecie błogi spokój! 🙂 Gość ma do tego prawdziwy talent!

    To jak? Jesteście ciekawi, jak wygląda blogowanie od kuchni? Czy to takie proste jak się wszystkim wydaje? Jakie i czyje rady Andrzej z premedytacją ignorował od lat, a co chciałby wiedzieć na początku swojej przygody z blogowaniem? Co dzisiaj poleciłby osobom, które dopiero wkraczają w ten świat? 

    Czytajcie do końca, a znajdziecie odpowiedzi na wszystkie te pytania 🙂

    Serdecznie zapraszam!

    Na wstępie zaznaczę, że jest to absolutnie pierwszy wywiad w moim życiu, toteż sobie pomyślałam, że będę cwana i oszukam system! <śmiech> 
    Dlatego poproszę Ciebie Andrzeju o zadanie pierwszego pytania w naszej rozmowie! 😀

    Pomyśl, o co chciałbyś zapytać, takiego cyborga jak ja, gdybyś przypadkowo spotkał mnie na mieście? Widzisz, że mam coś dziwnego za uchem, ale nie wiesz, co to jest. Jakie pierwsze pytanie przychodzi Ci do głowy?

    Wiesz, jak jestem w takiej sytuacji, to zawsze zadaje pytanie wstępne, czy mam w związku z tym faktem coś robić? Czy może jakoś specjalnie się zachowywać? Bo ja…nie wiem. I wydaje mi się, że najczytelniejszym co mogę zrobić, jest przyznać się od razu, że nie wiem, niż próbować jakoś idiotycznie udawać, że mam w tym lotność. Co najwyżej dostanę ochrzan, że nie wiem. Ale! Być może czegoś się dowiem! Także to byłoby moje pierwsze i jedyne pytanie. Czy jest jakieś oczekiwanie co do mojego zachowania?

    I tak i nie! 🙂 Teoretycznie można ze mną porozmawiać jak z każdym słyszącym. Ale! Są pewne drobnostki, o których rozmówca mógłby pamiętać. Na przykład odwracanie głowy w trakcie mówienia. Gdy ktoś tak robi, mogę jedynie powiedzieć…dzięki! 😉 Właśnie zrozumiałam NIC, z tego co do mnie powiedziałeś! 😉

    Zatem zasada nr 1? Nie kręcimy głowami! Zawsze jestem spokojniejsza w trakcie rozmowy, gdy widzę twarz mojego rozmówcy w pełnej okazałości! Można wyróżnić pewnego rodzaju savoir-vivre rozmów z osobami niesłyszącymi, więc byłoby super, gdyby ludzie zadawali pytania i uczyli się jak z nami rozmawiać, tak by było to dla nas komfortowe.

    Ciekawi mnie jeszcze, jakie ludzie mogą mieć skojarzenia, kiedy pierwszy raz widzą taki sprzęt na głowie. Jeden z pomysłów, jaki do tej pory usłyszałam to, że jest to gadżet do słuchania muzyki. Czy Ty miałbyś podobne podejrzenia? 

    Przez ten design też sądziłbym, że jest to coś lifestylowego, a nie medycznego!

    Wow! To niesamowite, że tak mówisz! Ślimaki (tak o nas mówią) się ucieszą! Sama staram się nadmiernie nie ukrywać z moim procesorem. Ale wiem, że wiele osób robi zupełnie odwrotnie.

    A po co?

    <Rozkładam ręce> Tak jest! Niektórzy tak funkcjonują i przez lata ukrywają fakt, że nie słyszą i korzystają z implantu bądź aparatu słuchowego. Rozumiem to. Też przeszłam tę drogę. Wstydziłam się tego, że nie słyszę. Jednak dotarło do mnie, że to nie ma sensu i wcale sobie nie pomagam.

    Ej no to super! Pjona za odwagę! Jeśli to nie jest trend, to ja się w stu procentach sercem zgadzam z Twoim podejściem! Ale kumam, że jak to nie jest coś powszechnego w społeczności, to personalnie podjęcie takiej decyzji musi być trudniejsze.

    To jest trudne! Przyznaję się bez bicia, że musiałam przez to przejść z pomocą psychologa. Przez długi czas próbowałam żyć “normalnie”, “jak wszyscy”. Tylko że nie da się normalnie i jak wszyscy, nawet jeśli jedno ucho ma się w pełni sprawne. Cóż. To jest specyficzna sytuacja! 

    <koniec mojego oszukiwania w odwrócony wywiad>
    Zmieniamy temat!

    Nie każdy o tym wie, ale blogowanie to dziś bardzo skomplikowana machina. To nie jest już tylko publikowanie własnych tekstów na stronie. To również prężne działania na różnych platformach social mediowych – instagram, facebook, twitter. Ty masz jeszcze swój podcast! Zastanawia mnie, jak Ty to wszystko ogarniasz?

    Odpowiedź na Twoje pytanie jest dwutorowa, bo ja to…ogarniałem. Mój blog ma za parę dni jedenaste urodziny, Youtube siódme, a podcast pierwsze. To wszystko z biegiem czasu narastało. Do maja tego roku faktycznie robiłem wszystko sam. A jak ja to ogarniałem? 

    Po pierwsze ultra złożonym systemem. Takim naprawdę brawurowo męczącym systemem pod tytułem “mam gigantycznego excela”, który funkcjonuje jako kalendarz podzielony na moje wszystkie kanały komunikacji. Jest tylko jeden problem. Jakiś czas temu zorientowałem się, że zawodowo robię social media i odpisuje na maile! A przecież nie po to zaczynałem! Mój ukochany autor – Neil Gaiman wpadł w podobną pułapkę. Jak powstał twitter, zaczął na nim siedzieć całą dobę. Kiedyś w końcu zorientował się, że zamiast pisarza, stał się zawodowym celebrytą na twitterze! No bo super się gada z czytelnikami! Minus jest taki, że nie piszesz książki! 😀 

    Ostatecznie kryzys okazał się być tym, czego potrzebowałem! Dołączyła do mnie moja montażystka Asia Pocztowa, która odciąża mnie tam, gdzie ja wyciskałbym coś na totalnym zmęczeniu. Tak naprawdę o tym, że powinienem mieć pracownika, Michał Szafrański truje mi już od 2016 roku! Dzięki Bogu 4 lata go już olewam! Ale miał rację! Muszę się przeprosić z tym wszystkim, co mi kiedykolwiek doradzali starsi ode mnie stażem. Na pewnym etapie potrzebne jest wsparcie. Jednakże z pewną dozą dumy…do maja dojechałem produkując ten gigantyczny system mediowy zupełnie sam! 

    No to szacun jaksiemasz! Ja na przykład czuję się jak kurczak biegający z odciętą głową! Wiem, że powinnam pisać codziennie, bo wtedy blog będzie tętnił życiem…

    Oj i tak i nie! O tych błędach myślenia możemy trochę pogadać! Tak było jeszcze 5 lat temu. Dzisiaj mam inną teorie!

    Tak? To słucham! 😀

    W mojej opinii skończył się doszczętnie czas blogów budowanych długim ogonem codziennych artykułów. Mamy ogromną nadprodukcję treści, a ogromną niedoprodukcję charyzmatycznych liderów opinii.

    Regularnie widzę w internecie ludzi, którzy próbują pisać dodające otuchy i chwytające za serca teksty, które są jakąś cholernie popularną opinią, z którą każdy się zgadza. I…aha! Wieszczu narodowy! Jeśli masz taką potrzebę? To git! Ale czytelnicy w internecie nie są głupi. My mamy niesamowicie dobry radar na bullshit. Wyczuwamy czy ktoś ma coś wartościowego do powiedzenia i czy jest szczery. Uważam, że tutaj jest niedoprodukcja i bardzo duże pole do tego, by coś stworzyć.

    Trafne spostrzeżenia! Rzeczywiście ludzie bardziej cenią dziś jakość niż ilość. Tylko skąd te zmiany?

    Oczywiście, że tak! Od 2010 mówi o tym w Polsce Tomek Tomczyk, a w Stanach Brian Solis – taki łebski koleś od marketingu. Mianowicie, że era blogów się kończy, a zaczyna era autorów. Kiedyś trochę bardziej czytało się bloga, a nie autora bloga. Odwróciła nam się nawet percepcja na poziomie słownictwa, które używamy. Wersją maksymalną tego zjawiska jest po prostu “śledzenie kogoś” w internecie. Dziś podążamy za człowiekiem, a nie koniecznie za treściami.

    Blogowanie to mix różnego rodzaju pracy kreatywnej, jak się tego nauczyć? Czy możliwe jest wypracowanie sobie typowo etatowego reżimu pracy? 8-16 i koniec? Jaki jest Twój styl pracy? Czy nadal musisz szczegółowo planować swój dzień? 

    Ja jestem człowiekiem, który musi mieć etatowy reżim pracy, bo inaczej nic nie zrobi. Znaczy wróć! Ja bym zrobił! Strasznie dużo! Ale tylko i wyłącznie rzeczy, które lubię. A życie ma to do siebie, że nie wszystko składa się z tego, co lubisz. Nawet jeśli masz ochotę robić muzykę i to się jakoś inherentnie kojarzy z pasją i miłością do muzyki…ostatecznie musisz się zajmować jakimiś rzeczami, które zbyt super nie są. A i tak trzeba je zrobić!
    Szczerze mówiąc, dzisiaj nie musiałbym już wielu rzeczy planować, bo intuicyjnie po 11 latach wiem już co i jak i gdzie i dlaczego. Najlepszym sposobem, żeby się tego nauczyć jest planować czas na mocne 1,5 tygodnia do przodu i to skrupulatnie realizować.

    A jak z sukcesem budować nowy kąt w internecie, do którego ludzie będą chcieli przychodzić i zostawać na dłużej? Masz jakieś wskazówki?

    Ogólna wskazówka będzie taka, żeby za każdym razem zastanowić się, jaką rzecz, której nie ma, najcenniejszą mogę dać. Wiem, że to ciężko brzmi. Ciężko się wymyśla rzeczy, których nie ma. Ciężko jest wpaść na kolor, który nie istnieje. Ciężko go sobie nawet wyobrazić! Ale sprawa wygląda tu bardzo podobnie.

    Dziś ludziom trzeba dać jakąś prawdę. Bo zastanówmy się czego mamy kryzys? Żyjemy w kryzysie empatii, sensu życia i jakiegoś porozumienia się moralnie. Jeśli sprawisz, że ludzie poczują się spokojniej. Poczują się bardziej zrozumieni i choć na moment bardziej dogadani, to będzie więcej warte, niż 10 miesięcy planowania szczerze mówiąc.

    Wróćmy jeszcze do kreatywności. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że kiedy tworzysz, nie potrafisz sobie zwizualizować tekstu, nad którym pracujesz. Ty siadasz, piszesz, kasujesz, piszesz i tak w kółko! Mam dokładnie tak samo!

    Jednak kiedy myślimy o kreatywności, to ona jest raczej kojarzona z tym że ktoś strzela pomysłami jak z procy. To jest posadzenie grupy osób w sali konferencyjnej, powiedzenie, że mają podać 10 sposobów na zareklamowanie produktu i oni to robią!
    I wtedy wchodzę ja…cała na biało, a raczej na ZIELONO i…mam pustkę w głowie! Czy w takim razie powinnam mieć czelność, nazywać siebie OSOBĄ KREATYWNĄ? 😀 W końcu tworzę coś swojego, ale czy to jest kreatywność? Czy jest w ogóle JEDNA właściwa definicja kreatywności?

    Ja mam swoją prywatną strukturę myślenia o kreatywności. Dla mnie są tu trzy odrębne tematy do rozłożenia.

    Po pierwsze jest taka kreatywność w rozumieniu bardzo artystycznym. To jest coś, co w mojej opinii można trenować. Generalnie większość kompetencji można trenować! Wbrew pozorom nawet takich zupełnie romantyzowanych jako wrodzone, typu charyzma. Przy czym ta kreatywność artystyczna jest strasznie fajna, ale mam wrażenie, że ona będzie bardziej sztuczką jarmarczną, niż czymś, co możesz faktycznie wykorzystać w swojej pracy lub karierze.

    Mam kilku znajomych, którzy OD TAK strzelają pomysłami, ale dosłownie tylko dwóch czy trzech z tych znajomych, postarało się, żeby potem przepisać taki kreatywny pomysł na pewien plan i nadać mu jakąś strukturę realizacyjną. Większości z nich, paradoksalnie ta kreatywność przeszkadza.

    O proszę! A to dlaczego? 

    Bo to często idzie w parze z brawurowym słomianym zapałem! Bo wymyślasz COŚ, po czym po trzech sekundach wymyślasz JESZCZE COŚ LEPSZEGO i jest takie…stary! Przypnij się paskiem do krzesła i rób TAMTO! Jedno już zacząłeś! To jest jedna sprawa.

    Druga taka forma kreatywności? Mam na to swoje własne słowo – adaptywność. To właśnie ta sytuacja z salki konferencyjnej. Masz rzucić 10 pomysłów, bo trwa brainsztorm. Ale te wszystkie pomysły w mojej opinii muszą być ugruntowane w jakimś celu, który mamy osiągnąć, albo problemie, który omawiamy. Taka totalna kreatywność nie do końca jest w mojej opinii super pożądana, a adaptywność? Jak najbardziej!

    A trzecią rzeczą jest coś takiego jak proces pogłębiony. Ja umiem wymyślać bardzo dużo pomysłów na dowolny temat. Jeśli rzucisz mi teraz jakikolwiek problem teoretyczny lub praktyczny, to pewnie poniżej 5 minut wymyślę Ci 10 rozwiązań. Ale to są rozwiązania! Żeby potem zrobić z tego prawdziwą strategię, musiałbym usiąść i w każdy z tych rozwiązań się wgryźć. Wymyślać naprawdę bzdurne problemy, które można napotkać na swojej drodze i patrzeć czy te strategie wytrzymują je, czy nie. Dopiero wtedy rodzi się coś naprawdę mocnego i takiego z wartością. 

    Jak więc pracujesz nad dłuższymi formami?

    Dokładnie w ten sam sposób! Jak robiłem kurs uczenia się, skończyłem go, po czym ja go cały czas tak trochę…nie czułem. Stworzyłem cholernie poprawną psychologicznie rzecz. W całości zgodną z kanonem nauki. Ale ja jej nie czułem! Dopiero na trzy dni przed nagrywkami do tego projektu, miałem mega mocne olśnienie, co ja tak naprawdę chce powiedzieć!

    Wiadomo przecież, że w takim kursie, cytuję legendy psychologii! Wiadomo, że czerpię z ich badań, ale czułbym się źle, gdybym nie miał takiej jednej złotej iskry, którą dodałem tam od siebie! A ona przyszła dopiero po wielu miesiącach prac nad tym produktem. Nagle ten kurs ze zwykłego powiedzenia czegoś, co znajdziesz w 60 innych książkach, stał się czymś absolutnie niepowtarzalnym na polskim rynku.

    Czyli proces tworzenia wygląda podobnie niezależnie od formatu czy długości pracy?

    Dokładnie. Siedzę i klikam! Po latach jestem już bardzo dobry w rozumieniu, że w tamtą stronę jest niegłupio iść. I z grubsza zmierzam w tamtą stronę, ale tak jak mówisz,  przepisuje, kasuje, dodaje, znowu kasuje, rozglądam się jeszcze i nie ma opcji, żebym w trakcie robienia szkiców i notatek wpadł na to olśnienie. 

    To olśnienie zawsze mnie łapie w połowie pracy, bo ja zakopuję się nie do końca w tym kierunku, którym chcę. Ale z grubsza w tym, który chce i ZAWSZE, (dzięki bogu nauczyłem się już i wiem, że mnie to spotka) dwa, trzy, dni później…JEST! I pewnie kasuje 6 rozdziałów, pisze od nowa 40. Ale wychodzi z tego w końcu coś dobrego! 

    Jeśli też masz taki mechanizm, nastaw się na to i nie bój się, “marnować kartek papieru”. No bo często jak piszesz, to piszesz eksploracyjnie, nie? Piszesz, żeby dopiero dowiedzieć się, co tak naprawdę myślisz. Znam niewielu ludzi, którzy potrafią usiąść i napisać petardę od początku do końca. Ja tych umiejętności nie posiadam! Dlatego na tyle na ile mogę, staram się korzystać z tych, co mam. 

    A wróćmy do początków. Wiem, że swoją przygodę z blogowaniem zacząłeś trochę z konieczności zabicia czasu. Ja wręcz odwrotnie. Wiem, że projekt FightUapa to docelowo to, czym chcę się zajmować. Masz jakąś radę jak tu nie stracić zapału i poczucia, że to ma sens w oczekiwaniu na pierwsze efekty tej pracy?

    Jeśli chodzi o taką motywację i trwanie, hm. Ja bym po pierwsze ufał w proces. Mianowicie, jak po prostu robisz coś, co ma sens, to rób to i po miesiącu to skrytykuj. Nie wcześniej. A druga rzecz, żeby dodać sobie kolorytu? Próbowałbym codziennie osiągnąć coś małego. Codziennie próbowałbym osiągnąć jakiś mały dziwny sukces. 

    Włącze też na moment psychologa biznesu. Ja bym przede wszystkim olał oczekiwania. Wiem, że je masz. Każdy je ma. Zawsze mamy oczekiwania. Ale skupiłbym się na tym, żeby planem było zrobić bardzo ładny miesiąc internetów i cieszyć się ze zrobienia bardzo ładnego miesiąca internetu. Nawet jeśli nikt go nie zobaczy! Wiem, że to jest trudne, ale jak się weźmie kartkę papieru i długopis, to się wymyśli 20 powodów, dla których to ma wartość inherentną samą w sobie. Chociażby taką, że TY się rozwijasz w kontekście tych umiejętności onlinowych!

    Największym błędem, który ja popełniałem przez lata, było sprawdzanie statystyk co tydzień. Teraz zaglądam do tego raz na pół roku, bo bardziej skupiam się na tym, czy stworzę kolejny taki tekst, po którym dostanę furę maili od ludzi, że zatrzymali się na sekundę w biegach swoich żyć, żeby przez moment popatrzeć w ścianę, bo dostali jakąś myśl. I to jest moja metryka! Strasznie żałuję, że jej nie miałem, gdy zaczynałem.

    Tak! Dostęp do statystyk to straszne zło. One wiszą nad człowiekiem jak widmo!

    Są tacy, co odnieśli sukces na samych statystykach, ale ja jestem za bardzo domorosły, wrażliwy Andrzejek artysta, żeby w coś takiego iść. Mnie to zabija tragicznie, więc jeśli ktoś ma taki analityczny umysł? Fajnie! Ma narzędzia, z których może korzystać. Ale ja jestem absolutnie po drugiej stronie barykady. Muszę całym sercem czuć, że wypuszczam tekst bombę, który zaora emocjonalnie ludzi. Jak wiem, że coś takiego napisałem, to o tych statystykach zapominam na szczęście.    

    To jako Twoja wieloletnia czytelniczka mogę potwierdzić, że orają i to porządnie! 

    Ej, ale to jest super uczucie! Bo ja też to widzę, że Wy to łapiecie (czytelnicy). Napiszę sobie coś dużego, wrzucę to i patrzę na reakcje ludzi, którzy też nie do końca wiedzą co im to dało, ale gdzieś poruszyło te struny w sercu! No to ja po to to właśnie robię od tych 11 lat!

    Trochę poznałam to uczucie, kiedy udostępniłam swój wpis o moim niesłyszeniowym coming oucie na grupach dla osób niesłyszących! Pojawiły się komentarze, które naprawde zagrzały w serce! Ludzie ucieszyli się, że podzieliłam się swoimi doświadczeniami.

    Ej to bomba! O to chodzi!

    Wróćmy do tematu planowania! Wiem, że jesteś fanem konsekwentnego, jak kto woli, maniakalnego wpisywania wszystkiego w kalendarz i świetnie Ci idzie niekłócenie się z nim. Szacun Ci za to! W rozmowie z Maciejem Orłosiem powiedziałeś coś, co mnie absolutnie rozbroiło. Mianowicie, że “pewnie byłem mądry, jak to planowałem!” 😀

    Hah! No tak! Ja musiałem się kiedyś zorientować, że jak ja coś tydzień temu zaplanowałem, to pewnie nie byłem jakoś radykalnie większym debilem, niż jestem dzisiaj! Więc skoro wtedy to miało sens, a dziś w moich oczach nie ma, to są duże szanse, że nadal ma! Tylko jestem leniwą bułą, a to jest trochę inna rozmowa w tym momencie! 

    Jak w takim razie nie być leniwą bułą i trzymać się celu, który sobie obraliśmy? Wiem, że jesteś absolutnym specem od hakowania tego, co w życiu może być trudne, niewygodne, stresujące, a czasem nudne! Czy Twoja nowa książka może jakoś w tym pomóc? W czym tkwi sekret?

    Wiesz co – no dla mnie osiągnięcie celu jest nadrzędne. Jak sobie stawiam coś, jako rzecz do zrobienia to nie interesuje mnie trochę jak, i czemu, i kiedy do niej dotrę. Wiadomo, ze najlepiej by było to “jak najszybciej, jak najlepiej”, ale przyjmę też inne warianty.

    No i dlatego powołałem do życia #mikronawyki, taką środowiskową, trochę bardziej nastawioną na skuteczność, “managmentową” siostrę prawdziwych, ładnych, kanonicznych nawyków. Gdy jesteśmy ultra zajęci, gdy jest źle, gdy nie mamy głowy by przez dwa miesiące wyrabiać w sobie cudny, piękny, ten jedyny nawyk — ja sięgnąłem po alternatywę. Strategię opartą o “wmuszacze” a nie “przypominacze”, dzięki czemu załatwiam codziennie masę spraw z zupełnym pominięciem motywacji.

    Sekret tkwi dosłownie w jednym, “męczącym” zachowaniu – powiedzmy – raz na tydzień. I na takim zbudowaniu systemu, by potem wszystko hulało już automatycznie. Bo ja nie mam głowy, by się nad wszystkim zastanawiać codziennie.

    Rany! A nie mówiłam?! To się nazywa haker rzeczywistości! Przestaje mnie dziwić, że ktoś nazwał Cię „najspokojniejszym strategiem świata”!

    Andrzeju! Bardzo się cieszę że miałam okazję z Tobą porozmawiać i zaczerpnąć tyle inspiracji i…spokoju! Jak zwykle zresztą! 😉 Wielkie dzięki!

    Ej, fajnie było pogadać! Dzięki za Twój czas! 🙂
    I dużo powodzenia z blogiem życzę!

    To ja dziękuję!

    Uff! No to jak to mówią, pierwsze koty za płoty! 😀
    Czy ktoś po przeczytaniu tego wywiadu nadal uważa, że blogowanie to bułka z masłem? 😉

    Kliknijcie Andrzejowi w nos, żeby przenieść się do jego blogowej machiny!