FightUaping in progress
  • Głuchym być / Historie napisane przez życie / Niedosłuch

    Aparat Słuchowy – dlaczego pałałam do niego obrzydzeniem i nienawiścią?

    Pierwsze primo?

    1. WYGLĄDAŁ PASKUDNIE

    Ale to możecie już wiedzieć z mojego Ślimakowego Kalendarium.

    A dla tych, którzy są tu pierwszy raz (SIEMA! 😃), przypomnę!

    Oto i on! Cały na sraczkowato-beżowo ❤️

    No bo wiecie. Kiedyś to nie miało wyglądać. To miało działać.

    (*A, że z tym działaniem to też miało jakoś tak…pod górkę xD to już odrębna kwestia!)

    To nie era personalizacji szczoteczek do zębów, kubków, ręczników, a już tym bardziej aparatów słuchowych.

    *mówiąc KIEDYŚ, też nie mam tu na myśli prehistorycznych lat dziewięćdziesiątych, w których dane mi było przyjść na ten świat, a początek lat dwutysięcznych! 

    Może szybkie przypomnienie jak wyglądały wówczas telefony komórkowe?
    Myślę, że to będzie prawilny punkt odniesienia xD

    Przeżyjmy to jeszcze raz…

    Yhm!
    Aha! That’s right!
    No i oczywiście król tych czasów!
    Nieśmiertelna Nokia 3310

    Czujemy klimat? A yeeee 😀

    To wtedy zaczęły się pierwsze pomrukiwania lekarzy o dobraniu dla mnie aparatu słuchowego.
    No kurde powiem Wam…

    Rychło w czas! 😀

    Zważywszy, że dziś aparatuje się berbecie niemające nawet roku (takie co to się własnymi kopytami potrafią nakryć), otrzymanie takiego COOL GADŻETU w wieku moich pierwszych „nastu” wiało sandałem z masłem (ten hit też pamiętamy ❤️) i dawało mi to jakieś…no pomyślmy…MINUS BILIORD DO ZAJEBISTOŚCI!

    Ale co zrobisz, jak NIC nie zrobisz?!

    (HEHE…dosłownie nic)

    Na początku mojej FASCYNUJĄCEJ ścieżki rozwoju jako NIESŁYSZAK, możliwości aparatowania dla ubytku słuchu tak głębokiego jak mój, nie było żadnych. 

    NULL. NADA. UZI.

    (to ostatnie to Suahili, gdyby ktoś nie kojarzył xD)

    Ale luz! Rytelek się nie gniewa!

    Po prostu ŻODEN lekarz ani inżynier w latach 90’ nie był gotów na pojawienie się takiego ewenementu jak ja w środowisku osób niesłyszących! 

    Tak wyszło, że świat medycznych nowinek zaczął rozkwitać, ale dopiero, gdy ja zdążyłam się już przeczołgać o własnych siłach przez pierwsze klasy szkoły podstawowej*.

    *Chodziłam do szkoły masowej przez cały okres mojej edukacji szkolnej — wiem, że to bardzo ważna informacja dla rodziców małych Niesłyszaków. Więc mówię.
    Masa. Masa. A potem już odechciewa się tej całej siłowni i w końcu rezygnujesz z karnetu. Wiecie o co kaman.


    Jednak, co istotne, gdy wreszcie zadział się jakiś postęp, o dziwo lekarze nie pędzili z radosną nowiną i nie zaczęli natychmiast mnie uszczęśliwiać nowymi cudami techniki. Początkowo oni sami mieli wątpliwości czy aparat będzie dla mnie dobrym rozwiązaniem, a to rzecz jasna nie wpłynęło na przyspieszenie całego procesu dobierania dla mnie ów sprzętu*.

    *No patrzcie tylko jak się kulturalnie wysławiam o aparacie!
    Enjoy it while it lasts, bo nie ręcze, że dotrwam do końca tego tekstu bez bluzgów🤡

    Ale! W końcu nastał ten dzień, kiedy te mądre głowy popylające w białych fartuchach zdecydowały, że powinnam spróbować życia z tym ustrojstwem, a ja…? Ekhm…

    Powiedzmy, że nie byłam tak samo entuzjastycznie nastawiona do tego pomysłu. Choć! Co ciekawe. Moją pierwszą „symulację” słyszenia w aparacie pamiętam do dziś! 
    Ale o tym za chwilę!

    Ostatecznie nieszczęśliwą posiadaczką aparatu słuchowego stałam się w 2003 r. 
    Lat miałam 11 i byłam w 4 klasie.

    Aaaale…jakby tak się nad tym głębiej zastanowić, to mam dziwne przeczucie, że NIGDY nie zdecydowałabym się na przyjęcie tego szalonego „DARU LOSU”, gdyby…no właśnie.

    Gdyby nie fakt, iż byłam w owym czasie MIĘCZAKIEM, który stanowczość, asertywność i odważne wyrażanie własnego zdania oglądał raczej na filmach, ewentualnie w wykonaniu własnej mamy (no tej to się nie dało w kaszę dmuchać ❤️), aniżeli praktykował je na własnej skórze. Jak również to, że przy okazji KAŻDEJ wizyty kontrolnej w Instytucie znajdowałam się pod ostrzałem pytań i próśb w stylu:

    DLACZEGO NIE CHCESZ?” 

    SPRÓBUJ CHOCIAŻ”

    PRZECIEŻ TO MOŻE CI POMÓC”

    No ale cóż!

    Cały ten temat ciągnął się jak smród po gaciach, więc dla świętego spokoju rzekłam sakramentalne…

    TAK.

    Jednak czy to mnie jakkolwiek zobowiązywało do tego, by ten aparat rzeczywiście nosić?

    Ależ oczywiście, że…nie! 😃

    Ja to prosty i stały w uczuciach człowiek jestem! ;] 
    Nawet gdy byłam już w posiadaniu aparatu, poziom mojego zdegustowania tym sprzętem pozostawał bez zmian!

    NO BO HALKO!

    Przyjrzyjcie się jeszcze raz! 

    Widzicie te kolory? 

    Widzicie ten wybitny duet sraczkowato szarego beżu, połączonego z kawałkiem przezroczystego plaściora, które razem miały sprawić, że aparat nabierze magicznych mocy wtapiania się w kolor mojej skóry i będzie…niezauważalny dla innych?

    HA HA. HA. GHahaghshsfsh

    <weźcie…bo się zaraz opluje> 

    Kto wpadł na pomysł, że CIELISTY KOLOR nie będzie się rzucał w oczy?!

    Ktoooooooo?

    Zdradzę Wam sekret! 
    Na stylizacji włosów, ubrań, doborze kolorów czy dekoracji wnętrz znam się jak świnia na gwiazdach 
    (to jeszcze nie ten sekret xD)

    ale…

    believe me when I say… 

    NIE MA BARDZIEJ ZWRACAJĄCEGO UWAGI KOLORU NIŻ TEN

    No nie!


    Dlaczego?
    Hm…zastanówmy się. 

    1. Odcienie naszej skóry bywają różne — to prawda, ale…na litość boską NIKT nie jest SZARY jak zombie.
    2. Nie ma bata, że to się nie będzie odbijać od koloru skóry naszego ucha czy włosów!
    3. Kolor ten zarówno kiedyś jak i dziś, u większości osób wzbudza jedno skojarzenie… 

    Właśnie tak!

    Aparat słuchowy i siwiejąca głowa NASZYCH czy tam…CUDZYCH (wszystko jedno) DZIADKÓW!
    To, co widzimy oczyma wyobraźni, to poczciwi przygłusi staruszkowie i ich głowy „przyozdobione” topornym aparatem…

    To taki spójny obrazek, prawda?!
    Wszystko do siebie „pasuje”!

    Nie powiecie mi, że nie, bo nawet Wujek Google nie wyłamuje się z tego skojarzeniowego marazmu!
    Okazuje się, że aparat słuchowy w czasach smartfonów i internetu światłowodowego wciąż równa się starość!

    Pics?
    Proszę uprzejmie!
    It happened!

    Nie ma mnie, ani miliona innych głuchych małolatów na tym świecie!
    Sami seniorzy!

    HALLELUJAH!
    ZOSTALIŚMY UZDROWIENI!!

    No witki opadają…

    Sami więc rozumiecie…look prymitywnej przedpotopowej „protezy” noszonej za uszami, nie był dla mnie w tym wieku zbyt pociągający :<

    Ale spokojnie! Jak już kiedyś wspominałam, ja Was za te skojarzenia nie winię.
    To producenci aparatów słuchowych oraz dystrybutorzy tegoż sprzętu przyłożyli rękę do tego, że jest, jak jest. 

    Niestety takie radosne stockowe foteczki przez lata zdobiły plakaty i ulotki gabinetów zajmujących się dopasowaniem aparatów słuchowych. Ba! Takie kwiatki do DZIŚ można znaleźć na stronach internetowych producentów tych urządzeń.

    Co w nich takiego złego SIĘ zastanawiacie?
    Otóż! Te zdjęcia szkodzą z kilku powodów. 
    Szkodzą, ponieważ kiedy ktoś usłyszy w rozmowie słowo „głuchy” lub „niedosłyszący” nie myśli — dziecko, nastolatek, student, młody rodzic.
    Myśli — senior, który „ogłuchł na starość” i z którym trudno jest się porozumieć, gdy ten nie ma założonego aparatu słuchowego.

    I boom! Jak niewiele potrzeba do tego, by wzmocnić stereotyp o tym, że głuchy oznacza stary, niedołężny, niesamodzielny i w ogóle to bycie głuchym, to jedno wielkie przekleństwo i razem z nim życie się kończy!

    Nie. To nie przekleństwo. Nic się nie musi kończyć. 
    Nie jesteśmy trędowaci.

    Ale ludzkiej wyobraźni i naturalnej skłonności, a wręcz POTRZEBY człowieka do tworzenia tego typu skrótów myślowych nie powstrzymamy, zwłaszcza jeśli takie zdjęcia będą nadal powszechnie stosowane.
    Chcecie, to sobie poczytajcie o domknięciu poznawczym — nie ma za co 😉
    (Psychologia rulez)

    Inna konsekwencja rozpowszechniania tego typu fotografii jest następująca. U osób, które osobiście mierzą się z tematem aparatów czy implantów słuchowych, kształtuje się mylny obraz tego, jak to wszystko działa.

    Czy aparat i implant to jest to samo? 
    Czy te urządzenia przywracają słuch?
    Zakładasz na głowę i jesteś w dźwiękowym edenie?
    Dostajesz sprzęt i problem znika?

    NO JAK TO JEST?!

    Teraz na te pytania Wam nie odpowiem (wybaczcie — kolejny temat rzeka).
    Jednak jestem pewna jednego. Elementem wspólnym dla tych rozwiązań jest to, o czym przed chwilą wspomniałam. 
    Wśród osób wkraczających na cyborgową ścieżkę często panuje ogromne niedoinformowanie i znikoma wiedza w zakresie tego, jak działają aparaty, a jak implanty. A jako wisienka na torcie towarzyszy temu przekonanie, że…no właśnie…KAŻDY wychodzi z gabinetu protetyka czy inżyniera ze szczękościskiem.

    A no nie wychodzi.

    Wyobrażenia kontra rzeczywistość to nie tylko problem spotykany na Instagramie…

    Ale do tych wyobrażeń to my jeszcze wrócimy.
    Pinky promise!
    Stay with me ❤️

    Jak mówiłam!
    Nastał taki czas, że w moje ręce i uszy trafił wreszcie ten wytwór szatana absolutnie pozbawiony wdzięku.

    Tu Was zaskoczę! Bo ja to chyba nawet wiem!
    Mógł być tylko jeden powód.

    Otóż moja pierwsza styczność z aparatem zrobiła na mnie gigantyczne wrażenie — WIADOMIX nie myślę tu o aspektach wizualnych, bo chyba już wszyscy mamy jasność, jaki był mój do tego stosunek xD

    Mówię o niczym innym jak o pierwszej symulacji słyszenia w aparacie — to właśnie tu zadziała się magia.
    Zadziała się magia, której bardzo mocno wyczekiwałam, odkąd tylko stawałam się coraz bardziej świadoma faktu, że nie słyszę iiiii….słyszeć nie będę!

    DOBRA RYTELEK CO TAM SIĘ WYDARZYŁO?! 
    OPOWIADAJ!

    No dopsz! 
    Więc! Za siedmioma górami, za siedmioma lasami…
    Lol.
    A się nabraliście!
    Instytut Fizjologii i Patologii Słuchu znajdował się wtedy w Warszawie, więc daleko to ja nie miałam 😜

    <No dobra. Koniec tych nieśmiesznych żarcików>

    Po raz pierwszy przekroczyłam próg gabinetu Pana Inżyniera/Technika aparatów słuchowych/Protetyka/Audiologa maybe?! 
    (wybaczcie brak ścisłości, nie wiem, nie pamiętam i niestety już się tego nie dowiem). 

    Potuptałam niepewnym krokiem do pomieszczenia wyciszonego niczym studio nagrań (albo i lepiej). 
    Krokiem niepewnym potuptałam, bo kiedy zamykają się za Tobą drzwi takiego pokoju, człowiekowi od razu jakoś tak dziwnie w ucho. 
    Jedno ucho. Bo na więcej przecież nie słyszę :> 
    Ghehejfjehhejkdhheheh 

    DOBRY SUCHAR!
    Prawie się najadłam xD

    OKEJ! Teraz już serio koniec podśmiechujków! 🤪


    Czujesz, że jest jakoś inaczej, ale trzeba to wytrzymać. 
    Co dalej?

    Pan Inżynier, którego twarz pamiętam do dziś, zrobił coś bardzo sprytnego! 

    Poproszę werble!
    <werble zawsze robią robotę>

    Tumtumdumtumtumdumdu
    <dziękuję mili Panowie🤓>

    RYTEL TY SIĘ SKUP!

    USIADŁAM

    Kazał mi zamknąć oczy…!
    Oookej. Zamknęłam.
    Zaczął pstrykać palcami gdzieś przed moją głową. 
    Kazał otworzyć oczy. Otworzyłam. 
    Zapytał gdzie według mnie „zatrzymał się dźwięk”, albo jak mi się wydaje…, „w którą stronę się przemieszczał”. 
    Nie wiedziałam…
    Wszystko urywało się gdzieś na wysokości mojej twarzy.

    No dobra!
    To teraz próba z aparatem.
    Wszystko poustawiał, obwiesił mnie sprzętem jak trzeba. 
    Jeszcze raz!

    Zamknij oczy.
    Zamkłam.
    Pstryk. Pstryk. Pstryk.

    BENG!

    Chłop mnie właśnie uświadomił, że istnieje coś takiego jak lokalizacja dźwięku!

    „Zobaczyłam” uszami, w którą stronę przesuwa się jego ręka z każdym kolejnym pstryknięciem!

    <MÓZG ROZJEBAN>

    <NIC NIE PRZESADZAM!>

    <OGRODNIK ZE MNIE JAK Z KOZIEJ DOOPY TRĄBA>

    <Musicie mi zaufać>


    WOOOAAAAAA!
    Czyli normalni ludzie potrafią coś takiego, że z zamkniętymi oczami są w stanie powiedzieć, w którą stronę przemieszcza się dźwięk?!?!

    NO TU ŻEŚ MNIE PAN ZASZOKOWAŁ!

    TO JA z oczami OTWARTYMI szeroko niczym wrota KOMNATY TAJEMNIC nie potrafię powiedzieć, z której strony nadjeżdża samochód, albo GDZIE do cholery jest ten człowiek, który coś do mnie mówi, a WY…!


    O_O

    Kurde…Zazdro!

    Muszę przyznać, że przez moment nawet byłam mega szczęśliwa, bo…Deeeejm!! 

    JA TEŻ MOGĘ TAK SŁYSZEĆ! 😲

    No. ALE… 

    Potrzymcie te galopujące konie.

    Ten soundrack, co to Wam teraz gra w głowach jak na happy endzie niedzielnego polsatowskiego filmu rodzinnego też zostawcie na inną okazję :<

    via GIPHY

    Tak. Tak! Racja. To zadziałało.
    Ale tylko na chwilę. I tylko tam.

    Bo widzicie. Taka symulacja w wygłuszonym pokoju to nie jest żyćko. 
    A wiemy już i ja i Wy (i lekarze może też, tylko trochę im się o tym zapomina)…że żyćko to niejebajka! 

    Chcąc nie chcąc, nie funkcjonujemy w takich pomieszczeniach na co dzień. 
    NOCHYBAŻE jesteśmy takim Panem Inżynierem, albo muzykiem jakimś, to tak!
    W przeciwnym razie takie warunki są totalnie oderwane od rzeczywistości i tego co nas otacza każdego dnia. 

    Tylko powiedzcie mi…

    SKĄD JA TO MIAŁAM WIEDZIEĆ?!

    Kilka lat wcześniej zakończyłam fazę na recytowanie rymowanki „mam trzy latka, trzy i pół […]”, a obecnie o dreszcze przyprawiał mnie TEN zestaw… 

    posiadany przez każdego szanującego się młodego artystę… 

    oraz!

    TE KULTOWE KARTECZKI…

    I oczywiście te! Szanujmy się! 
    Nie mogło w mojej kolekcji zabraknąć Czarodziejki z Księżyca!

    <wszystkie ninetiesowe Robaczki sikają teraz z wrażenia>
    I know! 😄

    NO PRZECIE TO BYŁ HIT!

    A segregator mam do dziś :>
    Zawartość nie ta, co kiedyś, ale…❤️

    Także ten…
    Wracając do pytania…
    Odpowiedź brzmi…nie mogłam!
    Nie mogłam tego wszystkiego wiedzieć sama z siebie.

    Miałam 11 lat do ku*wy nędzy!

    Nie dowiedziałam się też tego od nikogo, kto mnie w tym czasie z aparatami zapoznawał…

    Nikt podczas całej tej drogi do „nowego słyszenia” nie powiedział mi, jak mogę się z tym aparatem czuć. Jak będę odbierać dźwięki i jak to wszystko ogólnie będzie wyglądało w życiu codziennym. Chociażby to, jak będzie w szkole na lekcjach?! A jak na przerwach, czy na wf-ie, który uwielbiałam całym sercem? Nic.

    NIKT mi nie powiedział, że owszem w aparacie BĘDĘ SŁYSZEĆ WIĘCEJ, ale niekoniecznie, TEGO czego bym CHCIAŁA — jak na przykład…SZELEST moich WŁOSÓW ocierających się o aparat przy każdym odwróceniu głowy za przystojnym typkiem na korytarzu szkoły…👀 Wait wot? Aa nic nic!

    Szelest włosów! Tak.
    Na zawsze w mojej pamięci ❤️

    Reasumując!
    Po prostu dostajesz sprzęt, idziesz w świat i jesteś w czarnej dupie 🙂

    Tak. Przykre.
    Nie. Nie powinno tak być.
    Czy mogę winę zwalać na „czasy”? 
    Być może.

    Czego jeszcze nie mogłam wiedzieć i czego mi nie powiedziano?
    Chociażby tego, że…

    2. TEN SHIT BĘDZIE SPRAWIAŁ MI BÓL!

    Tak. Ból. 

    Wyobraźcie sobie wielkie słuchawki aparatu noszone przez kilka godzin dziennie na niedużej dziecięcej głowie w połączeniu z okularami.

    TEN OGIEŃ PIEKIELNY, KTÓRY DZIAŁ SIĘ ZA MOIMI USZAMI 

    PAMIĘTAM DO DZIŚ.

    I w sumieeee, jak o tym teraz myślę, to przypomniało mi się, że gdybym miała być turbo precyzyjna w chronologii zdarzeń, to pierwszych nieprzyjemności w obcowaniu z aparatem zaznałam jeszcze zanim(!) to zacne urządzenie na dobre trafiło w moje ręce, a ja podjęłam pierwsze bolesne próby noszenia go na co dzień do szkoły. 

    Tak było! Nie zmyślam!

    To takie wspomnienie, które gdy do niego wracam, niemal natychmiast wywołuje u mnie grymas dość charakterystyczny dla osób przebywających na posiedzeniu zarządu, które dzielnie smarują raport z DWÓJKI 💩 aaalbo takie, które właśnie nadepnęły na LEGO!

    W sumie łatwo pomylić…

    © Golubovy | Dreamstime.com

    🙂

    TO WSPOMNIENIE, to ta PEŁNA MAGII chwila, gdy pobierano mi odlew uszu w celu wykonania wkładek.

    Tych wkładek…

    Taka to była forma “personalizacji” tegoż paskudztwa w latach dwutysięcznych! Ale ale! Uważajcie, żeby wyobraźnia za mocno Was nie poniosła! 
    Nikt nie proponował mi wykonania tego elementu…no nie wiem…w moim ulubionym kolorze…czy coś.
    Bo wkładki MUSZĄ być przezroczyste!
    Tylko w ten sposób…BĘDĄ NIEWIDOCZNE, NIE?!

    Oj dobra już dobra. Koniec psioczenia!

    A kojarzycie, jak się wykonuje taki odlew ucha? 
    Nope? Hm…

    Okej! Więc!

    1. Najpierw zatykają czymś ucho. 
    2. Potem wpuszczają do niego jakąś chłodną silikonową masę czy inne medycznie bezpieczne dla człowieczych wnętrzności dziadostwo, które sobie zastyga, a Ty masz wrażenie, jakby miało Ci to ucho ROZERWAĆ od środka.
    3. Następnie siedzisz, czekasz jak na zbawienie i modlisz się, by to się już skończyło🤡

    *Żeby było zabawniej z moim pierwszym odlewem COŚ NIE PYKŁO, gdyż wkładki, które dostałam, okazały się niewygodne i jak mnie pamięć nie myli, to zdarzało się nawet, że wypadały mi z uszu…LUCKY ME, RIGHT? 🙂

    Dobry start w temat posiadania „własnego aparatu” czyż nie?
    No! Też tak myślę! 😃
    Taki…NIE ZA MOCNO ZNIECHĘCAJĄCY do eksplorowania tego doświadczenia dalej!

    Zatem eksplorujmy! Gotowi na więcej?

    YEAH!

    Przyjrzyjcie się jeszcze raz, jak wyglądał model aparatu, którym mnie obdarowano.

    To aparat CROSS.

    To rozwiązanie dla takich wybryków natury, co to jedno ucho mają głuche, ale drugie już nie, więc wystarczy oszukać system i na głuchym uchu dać mikrofon, połączyć tę „słuchawkę” kabelkiem z uchem zdrowym i tam przesyłać dźwięki, których „popsute ucho” nie odbiera.
    (Dziś istnieją już aparaty CROSS, które łączą się ze sobą za pomocą bluetooth)

    Domyślacie się już, gdzie tkwi ten niemiłosiernie szargający moje nerwy element?

    K**** kabelek.

    Co ja musiałam znosić?
    Już Wam mówię!

    Nie dość, że jak to już napomknęłam chwilę temu — USZY PŁONĘŁY mi żywym ogniem, to właśnie KABELEK sprawiał, że CHODZIŁAM SZTYWNA, JAKBYM POŁKNĘŁA KIJ OD SZCZOTKI!! 

    Toż to przypominało chodzenie w KOŁNIERZU ORTOPEDYCZNYM, a nie w APARACIE SŁUCHOWYM!!!

    Ten przeklęty kabel wiecznie plątał się z moimi włosami i zaczepiał się o ubrania.
    Każdy kaptur i kołnierz był jego!
    Dlatego też non stop musiałam pilnować, by był idealnie schowany pod moimi włosami. 
    I nie! Nie chodziło tu wyłącznie o chęć ukrycia tego diabelstwa a o to, że kabel zaplątany we włosy dawał uczucie, jakby ktoś ciągnął mnie z tyłu za głowę i próbował zerwać aparat.
    Not cool!
    I can tell you that…

    Pewnie powiecie teraz…trzeba było skrócić dziada!

    NA POHYBEL ZBYT DŁUGIM KABELKOM W APARATACH CROSS! (XD)
    I już! Problem z bani!

    Hyhy. Nie tak prędziutko! 😉
    Po skróceniu kabelka pozostała jeszcze jedna, nazwijmy to…niedogodność! 
    Otóż ten badziew, mniej więcej jakiś TYSIĄC RAZY DZIENNIE, przyklejał mi się do szyi, tym samym powodując kolejne ograniczenia peryskopowych ruchów głową w poszukiwaniu mojego księcia z bajki!
    (taaak tak, ja też padłam ofiarą Disneya)

    Ot kolejny miły akcent w tym całym…USER EXPERIENCE!
    Eghhh…

    A to i tak jeszcze nie koniec atrakcji!

    O sorry…Wy myśleliście, że to już wszystko?

    Not even close!

    A skoro już wkroczyliśmy na temat (dla mnie) nieco nadszarpnięty zębem czasu czyt. życie z aparatem w szkole, to zatrzymajmy się na nim jeszcze przez chwilę! 
    Według mnie NIC tak nie odda mojego dozgonnego braku sympatii wobec aparatów słuchowych, jak przywrócenie wspomnień z tamtego okresu!

    Shall we? 🙂
    Let’s go!

    A zatem! 

    Gwoździem mojego indywidualnego programu nauczania oprócz odparzeń, sztywnego karku i nauczycielek prowadzących lekcje (na których mimo wszystkich utrudnień starałam się skupić swoją uwagę) były także:

    1. Bóle głowy.

    Głowa bolała mnie od natłoku HAŁASU, którego musiałam słuchać przez kilka godzin dziennie w szkole — 30-osobowa klasa w Warszawskiej podstawówce, przerwy spędzane w towarzystwie TYSIĄCA innych ROZWRZESZCZANYCH mordeczek. Brzmi jak wspaniałe warunki do uczenia się życia z aparatem, nieprawdaż? 🙂

    1. Przegrzanie poznawcze.

    Moje myśli kilkanaście razy dziennie krążyły wokół tego, by nie dać po sobie poznać, że mam na uszach coś, czego w sumie nie ma nikt inny w klasie, ani nawet w CAŁEJ SZKOLE. A to przecież idealny powód do tego, żeby mi jakoś subtelnie DOSRAĆ! (biorąc pod uwagę, że już w przedszkolu byłam jechana za to, że noszę OKULARY, z pewnością z aparatem będzie tylko gorzej! – kminił w swojej głowie mały Rytelek). Lepiej skierować 80% swojej energii na to, by nikt się nie zorientował, że “coś jest ze mną nie tak”. Inaczej będą z tego tylko kłopoty.

    1. Zmęczenie i wkurwienie — na cały świat (po co się ograniczać)

    No bo jak się tym wszystkim, o czym zdążyłam tu napisać nie zmęczyć, ja się pytam? Szczególnie gdy dodamy do tego jeszcze fakt, że…

    3. JAKOŚĆ DŹWIĘKU Z APARATU...
    NIE URYWAŁA DUPY

    No choćby skały srały i mury pękały to śpiew ptaków i chór aniołów to to nie był!

    Mam ogromną nadzieję, że do dziś zdołało się w tym temacie sporo zmienić — niektórzy aparatowani znajomi uprzejmie donoszą, że postęp jest! Ale wiecie…

    ZA MOICH CZASÓW!

    Aparaty słuchowe…no powiedzmy sobie szczerze, nie były najwspanialszym cudem techniki. A już na pewno nie były tak turbo zaawansowanymi urządzeniami, jak są dzisiaj.
    Dziś aparaty można parować ze swoimi smartfonami, żeby słuchać za ich pomocą muzyki czy prowadzić rozmowy przez telefon! Wiedzieliście o tym? Szok nie?!

    Kiedyś nawet FILOZOFOM dryfującym śpiulkolotami po meandrach swojej szalonej wyobraźni NIE PRZYŚNIŁ SIĘ taki pomysł, a co dopiero NAM Niesłyszakom!
    Przypominam, że dwadzieścia lat temu mieliśmy kisiel w majtkach, bo ekrany komórek z monochromatycznych zaczęły zmieniać się na kolorowe, tak więc my Niesłyszakowe Dinozaury też dobrze pamiętamy, że na „naszym podwórku” zadziewały się bardzo ważne zmiany i możecie wierzyć mi na słowo, że to, co kiedyś docierało do nas z aparatów, naprawdę nie wywalało z kapci…

    Czemu nie? – zapyta zielona jak szczaw część czytelników!
    Spieszę z wyjaśnieniem Wy Zieloni Kosmici ;* 

    Odkąd pamiętam, gdy próbowałam w jakiś logiczny sposób wyjaśnić to, jak słyszę w aparacie, do głowy przychodziły mi tylko dwa porównania:

    1. To trochę tak, jakbym przystawiła do ściany szklankę i próbowała podsłuchać co dzieje się po drugiej stronie.

    2. To też tak, jakbym wsadziła łep do starej studni.

    Obraz freestocks-photos z Pixabay

    No szału nie było!
    Nie wiem, czy po tych porównaniach będziecie umieli to sobie wyobrazić, ale ja do dziś nie znajduję innego sposobu na opisanie tego, jak słyszałam otaczającą mnie rzeczywistość „z pomocą” aparatu. 
    Wiem za to, że dla mnie jako osoby, która przynajmniej częściowo zna możliwości naturalnego słuchu, to wszystko było bardzo irytujące.

    Każdy dźwięk, nawet taki, który był mi dobrze znany i na który normalnie nie zwracałam uwagi, okazywał się dla mnie nowy, sztuczny, a do tego był wkurzająco głośniejszy, niż „normalnie”. Chociażby taka rzecz jak uderzenie drewnianą łyżką o blat kuchenny — musiałam „kodować” ją sobie na nowo po to, żebym mogła znów ten dźwięk ignorować i nie podskakiwać ze zdziwienia przy każdym stuknięciu.

    A to jeszcze nic! 
    Z aparatem na uszach miałam wrażenie, że słyszę…ciszę! 😳 
    Serio! Jakbym słyszała każdy ruch powietrza wokół mnie!

    Bo aparat (będę to przypominać do znudzenia, aż każdy laik nieznający tematu będzie w stanie wyśpiewać tę regułkę z pamięci) działa tak, że zbiera absolutnie WSZYSTKIE dźwięki, nawet takie, które totalnie nie są Wam potrzebne do szczęścia (jak działająca w tle klimatyzacja, wymieniany kilka akapitów temu szelest włosów albo czajnik), a następnie przesyła cały ten zgiełk do zdrowego ucha (w przypadku jednostronnej głuchoty oczywiście).

    Efekt?

    Natłok dźwięków z otoczenia NIGDY nie ustaje.
    Dlaczego? Dlatego, że możliwości regulacji, a tym bardziej FILTROWANIA tych sygnałów w przypadku aparatu są naprawdę…znikome. 
    Ostatecznie otrzymujemy dźwiękowy kociołek Panoramixa, który rypie mózg mocniej, niż składanka Skrillexa puszczona w dwunastogodzinnym zapętleniu.

    Dlatego też moim skromnym zdaniem obniżenie swoich oczekiwań względem aparatów słuchowych, może być bardzo BARDZO dobrym pomysłem. 
    No bo nie oszukujmy się, ale jak jeden biedny mikrofon i jakiś mikro wzmacniacz miałby zastąpić ten mistrzowski duet, jakim jest ucho człowieka i mózg? No jak?!

    Tylko…no właśnie. Problem tkwi nie w tym, że aparat działał, tak jak działał i zasadniczo był dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem, ale w tym, że…

    4. Wszystkiego uczyłam się na sobie…

    WSZY-STKIE-GO

    I to nie tak, że CHCIAŁAM być Zosią Samosią.
    Ja po prostu nie miałam innego wyjścia!

    A im więcej „udogodnień” związanych z noszeniem aparatu poznawałam, tym bardziej miałam go dość i skłaniałam się ku opuszczeniu tego dzikiego dźwiękowego zachodu.
    W końcu więc przyszła ta chwila, w której postanowiłam wrócić do swojej bezpiecznej głuchawej krainy. Rzuciłam aparatem w ciemny kąt i stwierdziłam…trudno to…będę radzić sobie „po staremu”!

    Pewnie wiele osób pomyśli teraz…CO Z CIEBIE ZA GŁUCHY UDAWANIEC?!
    PODDAŁAŚ SIĘ z taką łatwością! BEZ ZASTANOWIENIA wróciłaś do życia bez aparatu! 
    Widać, że funkcjonowanie bez niego wcale Cię nie bolało! 

    Otóż bolało. 

    Ale komfortu życia w jakiś nadzwyczajny sposób ten wybitny wynalazek ludzkości mi nie poprawiał, więc po co miałam dokładać sobie garść nowych problemów?
    Radziłam sobie tak, jak umiałam!

    I choć wydawałoby się, że jeżeli pierwsze zderzenie ze słyszeniem w aparacie wywarło na mnie tak duże wrażenie, to powinnam być zmotywowana do tego, by aparat jednak nosić. Ale nie.
    To nie wystarczyło, bo szybko przekonałam się, że rzeczywistość nie jest tak pierdząco cukierkowa. 

    Byłam przebodźcowana fizycznie i psychicznie do takiego stopnia, że nie było sposobu ani człowieka, który namówiłby mnie na to, bym dała aparatowi drugą szansę. 
    Jak już o tym kiedyś pisałam, żadna z osób, która zdecydowała się podjąć ze mną rozmowę, nie miała podobnego problemu i nie rozumiała ani do czego mnie namawia, ani na co muszę się godzić, decydując się na życie z aparatem. 

    Nie oznacza to jednak, że powinniśmy z miejsca nazwać tych ludzi winnymi i zacząć szkalować ich za tę niewiedzę, ponieważ ja sama (DELIKATNIE MÓWIĄC) nie byłam zbyt rozmowna, gdy KTOKOLWIEK pytał mnie o rozwój sytuacji z aparatem. 
    Odkąd pamiętam, broniłam się rękami i nogami, by tych tematów nie poruszać i zwyczajnie nie było zmiłuj! Stopień pokrewieństwa rozmówcy również miał dla mnie zerowe znaczenie!

    NO MOŻE JA SIĘ NIE ZNAM. 

    Ale jak patrzę na to wszystko z dzisiejszej perspektywy, to zdaje mi się, że gdyby ktoś raczył poświęcić przynajmniej chwile na to, by:

    • Wyjaśnić mi co tu się tak właściwie odjaniepawla? 
    • Gdzie w tym sens? 
    • A gdzie logika? 
    • Oraz po co ja przez to wszystko przechodzę?

    To dość prawdopodobne, że całe to wejście w CYBORGOWY ŚWIAT zostałoby przeze mnie zupełnie inaczej zapamiętane.

    Po prostu fajnie byłoby nie łazić po tym polu minowym w samotności…

    Nie da się ukryć, że aparat nigdy nie miał potencjału, by stać się dla mnie czymś, z czego byłabym dumna i czym chciałabym się komukolwiek chwalić.
    Nawet gdy byłam już w jego posiadaniu, bardzo…ale to BARDZO uciekałam od tego by się z nim NIE identyfikować.
    A to z prostego powodu!

    5. Aparat przypominał, że jestem Dziwolongiem

    Od samego początku nikt nie robił mi nadziei, że to chwilowe i że kiedyś odzyskam słuch, więc tak sobie powolutku dorastałam z tą świadomością, że JESTEM INNA od rówieśników i nie za bardzo jest co z tym fantem zrobić.

    Poza tym to był mój pierwszy aparat, a otrzymałam go, nie gdy byłam jeszcze małym brzdącem, który ochoczo przyjmuje wszystko, co mu się podsunie pod nos, tylko gdy byłam 11-letnim podlotkiem śmigającym do 4 klasy!
    Jakby nie patrzeć dla dziecka w tym wieku to czas, w którym „wypadałoby” być lubianym, mieć swoją paczkę przyjaciół, a do domu wracać, dopiero gdy mama ryknie z okna: SYLWIAAAAA! OOOOBIAAAAD! 

    Am I right? 
    Duh! Of course I am!

    Więc może i podlotek, ale za to kumaty i dość spostrzegawczy! Szybko zorientowałam się, że nikt poza mną CZEGOŚ TAKIEGO nie ma. A to zdecydowanie nie był czas na to, żeby gwiazdorzyć, wyróżniać się z tłumu i manifestować to, że jest się innym. No bo…

    COME ON!

    Żyjemy w takich czasach, że nawet dorośli miewają problem z zaakceptowaniem inności, a co dopiero jedenastolatkowie! Oni są na etapie odkrywania, że bezpieczny rodzicielski kokon to jednak nie wszystko i że jest coś takiego jak życie społeczne i trzeba umieć się w tym odnaleźć, bo od teraz do grobowej dechy już każdy będzie czuł na swoich plecach ŚMIERDZĄCY ODDECH PRESJI na to, by nie odstawać od reszty i BROŃ BOŻE nie zostać wykluczonym z grupy! 

    Aparat w tym wszystkim nie pomagał. Aparat skutecznie odbierał pewność siebie.

    A skoro go potrzebowałam, to musiało znaczyć…

    Nie jesteś wystarczająca taka, jaka jesteś.

    Nie pasujesz do miejsca, ani ludzi, którzy Cię otaczają…

    Gołym okiem widać, że brakuje Ci czegoś ważnego!

    Nawet zachowujesz się jakoś dziwnie!

    Po prostu Dziwolong!

    Dziwolong, dla którego nie ma żadnego ratunku.

    To znaczy…jakiś tam jest! Owszem!
    Możesz próbować coś ratować!
    Masz tu, proszę rozwiązanie.

    (Które jest absolutnie do dupy…)

    Częstuj się!🤡

    Ale to nigdy…no nigdy nie będzie to samo.

    Taka już jest Twoja rzeczywistość.

    Żyj w niej.

    Innej mieć nie będziesz.

    No…
    Także tak!

    Mam nadzieję, że teraz odrobinę lepiej rozumiecie, z czym mierzyłam się za małolata i dlaczego mam tak wielki uraz do aparatów słuchowych.
    Dziękuję, że dotrwaliście do tego miejsca! ❤️
    Do następnego!

    A żeby na sam koniec nie zostawiać Was w ponurych nastrojach, proponuję szybkie podsumowanko!
    Będzie krótko i zwięźle!
    Obiecuję 🙂

    Uwagaaaa!

    Wjeżdża podsumowanie!

    Jak dobrze, że mam to wszystko dawno za sobą 🙂

    (Mówiłam, że bez bluzgów nie wytrzymie całego tego tekstu)

    *P.S. Więcej obelg pod adresem aparatów słuchowych nie byłam w stanie wymyślić — serdecznie tego żałuję 🙂

    Tulam! ❤️

    FightUapa

  • A po więcej chodź tu